Z hukiem drzwi wyważyli. Bosi, w obdartych łachmanach wchodzić zaczęli.
Oczy ich nienawistnie na nas patrzyły. Maszerowali powoli, rękę ku nas wyciągając.
Rozmaicie byli ubrani. Szaty proroków, turbany na głowie. Inni mundury – nazistowskie, sowieckie. Rzymski wojownik, rabin i papież.
Jest też zakonnica, niczym Baba Jaga. Człowiek z głową byka zamiast czapki.
Jeden trzyma w ręku Biblię, drugi „Kapitał”, trzeci „Mein Kampf”. Różne księgi niosą. Rzymianin niesie krzyż, rabin trzyma gwoździe. Na ich czele człapie policjant.
Przekrzykują się wzajemnie, tworząc bełkot nieznośny. Kroczą powoli.
Wyskakujemy z łóżka, ja i prostytutka. Uciekamy, a oni kroczą za nami.
Nadzy biegniemy w kierunku zamglonej doliny, trzymając się za ręce.
Spoza doliny wyłaniają się zazielenione wzgórza.
Zza wzgórz wychodzi słońce, majestatycznie rozświetlając pozostawiane za nami ciemności…