Od urodzenia byłem wyjątkiem…
Nie potrafiącym dostosować się do stada wyjątkiem…
I ku wyjątkowym jednostkom, wychodzącym ponad pospolity tłum, kierowałem swe myśli…
Hanibal, Aleksander Wielki, Czyngis Chan, Napoleon.
Nawet Hitler i Stalin imponowali mi bardziej niż pospolity tłum.
W końcu jednak coś pękło!
Coś zrozumiałem!
Ci wszyscy ludzie to produkty tego tłumu pospolitego!
Produkty jego głupoty i słabości.
Produkty jego fikcyjnych ideałów.
Produkty jego pragnienia pasterza!
Produkty jego niesamodzielności!
Aczkolwiek wyjątki!
Oto inne odkryłem wyjątki!
Lao Zi, Budda, Jezus, Kryszna.
Heraklit, Sokrates, Diogenes z Synopy.
Arystyp z Cyreny, Epikur, Ikkyu, Osho.
To dopiero wyjątki!
Oni nie panowali nad innymi!
Nie rościli sobie władzy tak jak tamci!
A raczej rościli sobie władzę!
Rościli sobie władzę do władania samymi sobą, do decydowania o własnym życiu, do samodzielności, do indywidualności!
Do wolności ducha rościli sobie prawo!
I innych uczyli jak być samego siebie panem!
Wolnymi duchami będąc – wolność ducha innym przywracali!
Królami królestwa swego wewnętrznego będąc – innych królami czynili!
Synami bożymi będąc – innych do rangi synów bożych podnosili!
Chwała tym wyjątkom!